Anna Antkiewicz (1953-2004)
Magdalena Jarosz (1981-2004)
Piotr Trzeszczoń (1973-2004)
Daniel Rusnarczyk (1985-2004)
Anna Antkiewicz (1953-2004)
"Kocham wszystkich ludzi nawet szczerze głupich..."
Tak naprawdę by napisać o Niej wszystko trzeba byłoby napisać księgę, bo jakże zawrzeć tak wiele zdarzeń, tak wiele wspomnień w paru zdaniach. Trzeba byłoby opisać każdy dzień w górach, każdy biwak, czy akcję w jaskini…..
28 stycznia na zawsze odeszła od nas za Wielką Grań jedna z najbardziej znanych i lubianych grotołazów. Urodziła się w Nowym Sączu 27 lipca 1953 r. Jak wiele innych znanych w Nowym Sączu osób ukończyła II Liceum Ogólnokształcące w Nowym Sączu. Później rozpoczęła studia na Uniwersytecie Warszawskim na Wydziale Geologii, a ze względu na specjalizację kontynuowała je na Uniwersytecie Gdańskim na kierunku Geologia Morza.
Nigdy nie pracowała w swoim zawodzie. W 1993 roku założyła własną firmę pod nazwą „Karramba”, przez lata firma zmieniała nieco rodzaj działalności, ale pozwalała na częste przebywanie w górach i jaskiniach.
Górami zainteresowała się jeszcze w czasach licealnych. Chodziła z siostrą, koleżankami ze szkoły, napotykając jaskinię, lub choćby dziurę w ziemi coś ciągnęło Ankę by do niej zajrzeć i zaglądała. Potem przyszedł czas na Tatry, najpierw wycieczki turystyczne, później coraz bardziej ambitne przejścia tak latem, jak i zimą.
Będąc na studiach zainteresowała się na poważnie jaskiniami. Pojechała w Tatry, lecz wtedy jaskinie tatrzańskie , nie zachwyciły jej, jak sama powiedziała w jednym z wywiadów:
„uważałam taternictwo jaskiniowe za sport dla głupich i masochistów. Pierwszą moją tatrzańską jaskinią była Wielka Litworowa, byłam rozczarowana, podchodziliśmy w deszczu, w jaskini było mokro, na zejściu deszcz. Baza nie ogrzewana, brak możliwości wysuszenia odzieży i regeneracji sił, a przecież jestem słabą kobitką. Nie, to nie dla mnie”.
Ale jednak ukończyła kurs taternictwa jaskiniowego w Sekcji Taternictwa Jaskiniowego KW Warszawa i jeszcze kurs w Betlejemce – Centralnym Ośrodku Szkolenia PZA. Wtedy bardziej myślała o wspinaniu, o powierzchni, choć z Betlejemki urwała się w kilka osób z Betlejemki, by pójść do jaskini Magurskiej. Później przyszła akcja do Jaskini Śnieżnej z 63 metrowa Wielką Studnią, potokiem podziemnym, pięknymi formami erozyjnymi. To było właśnie to czego cały czas poszukiwała, to tam zakochała się w jaskiniach, tam naprawdę zaczęła się jej życiowa pasja. Potem było już łatwiej. Trzy lata później kurs instruktorski i w 1981 roku otrzymuje stopień pomocnika instruktora. Pięć lat później w 1986 r. zastaje instruktorem taternictwa jaskiniowego. W miedzy czasie zmienia klub macierzysty, najpierw jest to Akademicki Klub Speleologii i Alpinizmu w Zabrzu, później Katowicki Klub Speleologiczny. Czas pomiędzy wyprawami poświęca na prace na wysokości maluje bloki, parapety czy pomosty nawęglania. Wiele czasu poświęca wychowywaniu córki, też Anki.
Ale najważniejsze są wyjazdy do jaskiń, nie tylko tatrzańskich. W 1979 roku uczestniczy w pierwszym integralnym przejściu jaskini Antro del Corchia ( 950m) i drugim przejściu jaskini Abisso Fighiera do –830m.
W 1981 roku organizuje i kieruje pierwszą i jak do tej pory jedyna wyprawą kobiecą do najgłębszej ówcześnie studni jaskiniowej Europy – Prowatiny –407m. W tym samym roku przechodzi jaskinię Abisso M.Gortani –892m. Oczywiście to nie jedyne wyprawy w tych czasach. Uczestniczyła w wyprawach eksploracyjnych w Picos de Europa, w Alpy Apuańskie, Alpy Julijskie, Alpach Salzburskie, na Kaukaz w masyw Bzyb. Podczas tych wypraw uczestniczyła w eksploracji i dokumentacji wielu jaskiń, nie przekraczały one jednak 300m, jak chociażby jaskinia Bucco del Malachite –288m,w Alpach Apuańskich,czy Jaskinia Aligotte w masywie Bzyb. Równocześnie prowadzi działalność w Tatrach, uczestniczy w eksploracji Jaskini Za Siedmiu Progami, Wysokiej czy też jaskini Bandzioch Kominiarski.
Bandzioch też staje się jedną z jej ulubionych jaskiń, a przy tym imponuje innym swoją znajomością wszystkich jej ciągów.
W 1984 roku wraca do Nowego Sącza. Tutaj dzięki przychylności Oddziału PTTK „Beskid” powstaje Sądecki Klub Taternictwa Jaskiniowego PTTK. Anka zostaje Prezesem Klubu i tak jest już aż do jej tragicznej śmierci.
W 1990 roku wyjeżdża na wyprawę centralną w masyw Hocher Gőll, bierze tam udział w eksploracji Jaskini Skrzat a do głębokości około 400m, Jaskini Rowerowej do około –200m, a także wielu innych mniejszych obiektów. Rok później w Jaskini Skrzata eksploruje do –678m.
Mimo wielkich trudności technicznych jest organizatorką wyjazdu klubowego w 1993 r., przybór wody skutecznie uniemożliwia eksplorację w okolicach dna.
Wyprawy stały się dla Anki oderwaniem od szarej rzeczywistości tamtych lat. Jednak ciągle czuła niedosyt, jak każdy marzyła o takiej naszej, klubowej jaskini. Dzięki niej zorganizowane zostają biwaki w Wysokiej, uczestniczy w odkryciu i dokonuje pomiarów Piekiełka, czy próbach pokonania zamulonego Korytarza Ogrodników.
Nie zaniedbuje działalności sportowej w 1988 roku kieruję przejściem wszystkich den w Bandzichu Kominiarskim, łącznie około 1440 m deniwelacji. W następnym roku kieruje pierwszym przejściem do dna Śnieżnej Studni –692m bez biwaku i z poręczowaniem.
Najważniejsza dla niej jednak pozostaje eksploracja, jak mówi „to jest to po co warto chodzić po dziurach”.
Na początku lat 90 – tych członkom Klubu udaje się pokonać przekop w Nad Dachem i połączyć z system Ptasia Studnia –Lodowa litworowa. Dla Anki eksploracja Ptasiej staje się celem życia, Razem z nią odkryliśmy Wielkiego Kłamcę, największe jezioro podziemne w Tatrach. Kolejne biwaki, kolejne metry jaskini, setki pomiarów by wreszcie sporządzić dokumentację jaskini. Prezesowa była motorem napędowym tych działań. Wreszcie 1994 rok kończy etap odkryć w Ptasiej, pozostają tylko jakieś małe problemiki eksploracyjne. Anka mówiła zawsze - zostawmy jeszcze coś dla następców. Ale żyłka eksploratora nie daje jej spokoju. Wciąż marzy o wielkich odkryciach. Ciągle czuje niedosyt. W1995 odkrywamy „Praśnietą”, jak się okazuje jaskinię znaną wcześniej, ale i tak udaje się zejść w głąb dobre parę metrów, wtedy też znajdujemy otwór jaskini Małej. Anka cały czas dopingowała nas byśmy wspięli się wcześniej w Sali Dantego, sama chciała sprawdzić jeszcze raz okolice Sali Gwiazdeczki.Po powrocie na bazę już było po Niej widać – znowu puściło. I znów kartowanie, plany, przekroje. W międzyczasie powstaje dokumentacja całego systemu, przy pomocy członków klubu dokonuje pomiarów jaskini, sporządza setki szkiców, by później w domowym zaciszu narysować plan i przekrój. Ta tytaniczna praca, możliwa jest między innymi dlatego, że miała niesamowitą wyobraźnię przestrzenną i doskonałą pamięć. W międzyczasie ciągle szkoliła adeptów.
Prezesowa, bo tak do niej mówiliśmy zaraża swą pasją kolejne pokolenia, ciągle młoda, pełna życia. Wszędzie widać jej uśmiechnięta twarz, słychać jej śmiech.
I praca, ogrom pracy by Klub jakoś funkcjonował. Zabiegi o dotacje, o to by znaleźli się chętni do udziału w kursie.
Nikomu nie skarżyła się na nadmiar pracy. Zaszczepiała w nas, że trzeba zawsze dążyć do jakiegoś celu, choćby wydawał się nieosiągalny. Powoli przekonywała innych, by uzyskali uprawnienia instruktorskie. Zapewniała nas, że nasze umiejętności nie są mniejsze, że damy sobie radę. I faktycznie w Klubie dzięki Niej przybywa instruktorów. Dzięki temu część obowiązków oddaje innym. W ostatnich latach zastanawiała się nad przejściem na ”jaskiniową emeryturę”. Czuła się już zmęczona. Przyszedł wreszcie ten upragniony sukces. Wystarczyło, że puściło w Małej, a wszystkie plany „emerytury” poszły w kąt. Razem z Anką cieszyliśmy się jak dzieci. Prezesowa już ostrzyła sobie zęby na kolejne metry głębokości, długości oraz możliwość wymyślania nazw kolejnych fragmentów. Potem przychodził czas pomiarów, potem opracowania planów i przekrojów, było nieco łatwiej technika robi swoje, ale i tak wszystko to wymagało wielkiego wysiłku.
Już po przyjeździe z jaskini chciała wiedzieć – jaka głębokość, jak wygląda ciąg, dopiero wtedy zaczynała się rozpakowywać, przygotowywać sprzęt na następny wyjazd.
Gdy początkiem 2003 roku media rozpętały burzę po publikacji odkryć cieszyła się, nie z tego, że może udzielać tylu wywiadów, ale z tego, że może przyjdą nowi kursanci, że łatwiej będzie załatwić wiele spraw, może ktoś zechce wspomóc nasze działania. To Ania wpadła na pomysł zdobycia sponsora, i nazwania wielkiej sali w Małej Salą Fakro .
Wielu miało jej to za złe ale mówiła na to ”zawsze gdy robisz coś nieszablonowego rodzi to kontrowersje, a czas pokaże czy było warto”.
Potem zespół eksplorujący Małą otrzymał KOLOSA 2002 za odkrycia. Cieszyła się, że nagroda przypadła zespołowi w tym także Jej. Potem od lipca 2003 do początku stycznia 2004r. przyszły kolejne odkrycia aż do głębokości –500m. Niestety pojawił się ten tragiczny dzień gdy w czasie podejścia pod otwór Małej zeszła lawina i odebrała nam naszą Prezesową a razem z nią jeszcze trójkę naszych przyjaciół. W chwili gdy nie ma Ani wśród nas przychodzą pytania: dlaczego Oni ? dlaczego tak?. I może tylko słowa naszej Gaździnki ,że „na śmierć w górach trzeba sobie zasłużyć” pozwalają łatwiej się z tym pogodzić.
Bo naprawdę jest ciężko, gdy zdamy sobie sprawę, że Ani już nie ma wśród nas, że nie będzie komu wymyślać „czarnych jaj” za „wyczyn roku”, że nie uśmiechnie się już do nas, że nie usłyszymy Jej śmiechu w jaskini, nie usłyszymy śpiewu przy ognisku, na imprezie, czy w jaskini w czasie oczekiwania na wolno idących kursantów. Wszyscy podziwiali Ankę za jej kondycję, pod jaskinię podchodziła wolno swoim tempem, przemiana następowała w otworze. Czasem trzeba się było dobrze napocić by ją dogonić. Jak każda kobieta kokietowała nigdy nie mówiąc ile ma lat. Najpierw miała 20, potem 26.Ostatnio dorosła, przyznawała się do 35 lat. Oczywiście zawsze robiła to ze śmiechem. Zawsze pogodna, nawet gdy coś ją dotknęło szybko wybaczała. Nie znosiła kłamstwa i fałszu.. Kochała rzeczy piękne, ale proste.
Gdy będąc w jaskini Małej widziała ten ogrom problemów eksploracyjnych powiedziała, że życia nam chyba nie starczy by to wszystko sprawdzić.
W Twoim Aniu przypadku brzmi to jak złowieszcza przepowiednia.
Mamy nadzieję, że chodząc gdzieś korytarzami jaskini gdzieś z daleka dobiegnie Twój głos „lina wolna” a my będziemy mogli odkrzyknąć – dobra !
Czekamy na to…..#
Magdalena Jarosz (1981-2004)
W 2002 roku rozpoczęła kurs taternictwa jaskiniowego. Kurs zakończyła egzaminem ,który zdała 29 grudnia 2003. Taternictwo jaskiniowe nie było jej jedyną pasją. Uwielbiała chodzić po górach, nie ważne czy lato, czy zima. Kolejna pasja to rower. Na rowerze zwiedziła razem ze swym chłopakiem niezły kawałek Polski. W 2002 spędziła dwa tygodnie nad Bajkałem, a rok później prawie miesiąc w Kirgizji.
Pamiętam, jak przyjeżdżali razem na kurs rowerami z Tarnowa (jakieś 50km w jedną stronę)
Bardzo szybko wszyscy polubiliśmy Magdę. Zawsze wesoła, uśmiechnięta, radosna,
chociaż potrafiła też pokazać swój cięty język. Ale zawsze przy tym się uśmiechała.
Potem przyszedł okres jaskiń tatrzańskich. I to był jej świat. Najchętniej by z nich nie wychodziła. Ciągle było jej za mało i za mało. Mimo niewielkiej postury spokojnie dawała sobie radę z ciągnięciem wora z linami w jaskini. Przed każdą akcja jaskiniową w jej oczach zapalały się iskierki, że to już, znowu zobaczy ten inny świat. Świat w którym jest spokój, czasami cisza przerywana przez spadającą kroplę. A potem przy powrocie z jaskini często późnym wieczorem lub nocą jesteśmy tylko my i góry. I to właśnie kochała Magda.
Nie doczekała Karty Taternika, podczas podejścia pod otwór jaskini Małej w dniu 28 stycznia zabrała nam Magdę.
Nie zobaczymy już jej, ale pamiętać będziemy jej zapał uśmiech i to pogodne spojrzenie,
i mamy nadzieję, że Magda będzie towarzyszyć nam w jaskini tak jak i pozostała trójka.
A w Wielkich Górach po tamtej stronie Grani będzie mogła realizować swoje pasje....#
Piotr Trzeszczoń (1973-2004)
Pozostawił tych, których kochał i tych, których darzył przyjaźnią, a było ich wielu. Góry zabrały go w dniu 28 stycznia. Teraz będzie nam towarzyszył w naszych wyprawach do jaskiń, i cały czas będzie w pobliżu tych, których w ostatnim czasie pokochał.
A wszyscy, którym dane było poznać Piotra, będą go własnie takim pamiętać...#
Daniel Rusnarczyk "Iwo" (1985-2004)
Najpierw chciał skakać na nartach, okazało się, że mając 15 lat był już za „stary”. Zaczął chodzić po okolicznych górach. Najpierw blisko domu, później przeszedł całe Gorce.
Zainteresował się surwiwalem, wstąpił do organizacji Strzelec,. Rozpoczął naukę w Zespole Szkół w Tymbarku w klasie o profilu wojskowym. W szkole wyjeżdżał na wiele szkoleń w góry, na poligony. Imponowało mu, że wszystkiemu daje rade, a jednocześnie ciągle czegoś szukał. Ukończył kurs spadochronowy. Dzięki przyjaciołom usłyszał o jaskiniach. Musiał poczekać jeszcze rok, miał dopiero 16 lat. W 2003 roku pojawił się na kursie taternictwa jaskiniowego w naszym Klubie. Bez problemu zdawał kolejne egzaminy, łatwo radził sobie na zajęciach praktycznych. Jak każdy adept taternictwa chciał jak najszybciej zdać egzaminy i uzyskać Kartę Taternika. Miał wiele planów, marzył o eksploracji o wspinaniu w Tatrach, był w stanie wiele poświęcić by realizować swoje pasje. Był perfekcjonistą, jeśli coś robił to do końca i dokładnie, szybko uczył się nowych rzeczy. A przy tym zawsze pogodny, lubił żartować. Rzadko spotyka się dzisiaj młodych ludzi o tak sprecyzowanych poglądach, takich, którzy wiedzą, co to dobro, a co zło. Pozostaje tylko żal, że tak krótko było nam dane przebywać z Iwo, że nie dane mu było poznać tych wszystkich jaskiń, o których marzył.
I zazdrościć należy rodzicom, że mieli takiego syna, a wszystkim młodym ludziom życzyć by mieli takich Rodziców jak on. Niestety góry nie wybierają, a raczej wybierają tylko tych najlepszych.
Wybrały również Iwo, by odszedł właśnie tam, 28 stycznia w lawinie razem z przyjaciółmi.
Wtedy, gdy odchodzą tak młodzi ludzie pojawia się bunt, i pytanie: Dlaczego?
Ale na nie nikt nie zna odpowiedzi, poznamy ją, dopiero, gdy sami znajdziemy się po tamtej stronie i gdy razem z wszystkimi, którzy odeszli będziemy odkrywać nowe góry i jaskinie...#